Katastrofa na biegunie północnym

Pewnego roku, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, na Biegunie Północnym stała się rzecz straszna… Wszystkie renifery z zaprzęgu Świętego Mikołaja złapały paskudną reniferową grypę! Miały bardzo wysoką gorączkę, okropny zielony katar i wszystkie, a nie tylko Rudolf, miały czerwone nosy. A na dodatek kichały tak strasznie, że biedne elfy aż podskakiwały za każdym razem.
Święty Mikołaj wraz z Panią Mikołajową dwoili się i troili, żeby pomóc reniferom dojść do zdrowia. Mikołaj dał każdemu mięciutki kocyk, podusię i ciepłą herbatkę, a potem wezwał do nich najlepszego reniferowego lekarza na Biegunie Północnym.
Niestety, reniferowy lekarz, mimo że był najlepszy w swoim fachu, nie miał dobrych wiadomości. Renifery były naprawdę bardzo chore. Lekarz powiedział, że wszystkie wyzdrowieją, ale muszą zostać w łóżkach jeszcze przez cały tydzień! Mają odpoczywać, pić dużo herbatki i grzecznie leżeć pod kocykami. Żadnego biegania po śniegu ani tym bardziej latania w zaprzęgu z saniami.

Święty Mikołaj strasznie się zmartwił. Oczywiście bardzo mu było szkoda chorych reniferów, ale jeszcze bardziej martwił się o to jak zdąży dostarczyć wszystkie prezenty. Święta już jutro a wszystkie renifery chore. Mikołaj bał się, że będzie musiał odwołać święta! Przecież bez reniferów jego sanie nie polecą a wtedy dzieci na całym świecie nie dostaną prezentów… Święty Mikołaj bardzo nie chciał zawieść dzieci w tak ważny dla nich dzień.
– Ach… gdybym tylko znał kogoś, kto może zastąpić renifery. – pomyślał smutno Święty Mikołaj drapiąc się po siwej brodzie. – Ale gdzie ja znajdę kogoś chętnego do takiej pracy dzień przed świętami? To bardzo trudna i ciężka praca. Trzeba mieć dużo siły, być odważnym i na dodatek trzeba umieć latać. – żalił się Pani Mikołajowej.
Faktycznie, sprawa była poważna. Niewiele stworzeń w dzisiejszym świecie potrafi jeszcze latać tak jak renifery. Ludzie już dawno zapomnieli o magii i magicznych stworzeniach więc magiczne stworzenia przestały latać i robić inne magiczne rzeczy. Od bardzo dawna nikt poza reniferami nie latał, a i w latające renifery ludzie przestawali wierzyć. Trudne to były czasy dla magii, ale na szczęście na świecie zostało jeszcze kilka wróżek, elfów i czarodziejek.
Pani Mikołajowa nie straciła zimnej krwi. Zamiast się zamartwiać zaczęła dzwonić do wszystkich wróżek i czarodziejek, jakie znała. Obdzwoniła prawie cały magiczny świat. Wszyscy magiczni przyjaciele bardzo się zmartwili, ale żaden nie miał pomysłu jak uratować święta. Dopiero pewna malutka, tajemnicza wróżka z dalekiej Walii opowiedziała Pani Mikołajowej o niesamowitych, magicznych rudych pieskach, które ludzie nazywają corgi. Corgi mają duże sterczące uszy, krótkie nóżki i są bardzo długie. W dawnych czasach corgi podróżowały po Walii z wróżkami na grzbiecie.
– Dawno, dawno temu te małe pieski — opowiadała dalej niesamowitą historię wróżka – wcale nie były pieskami. Tak naprawdę są to niesforne ludziki, które wróżki w dawnych czasach zamieniły za karę w psy. Ludziki tak bardzo dokuczały wróżkom i innym stworzeniom, że wróżki postanowiły ich ukarać. Za karę zamieniły ich właśnie w rude pieski o krótkich łapkach. Na grzbiecie każdy pies ma biały ślad. To pozostałość po magicznym siodle, na którym siadały wróżki, by przemierzać świat razem z pieskami. Nikt już nie pamięta tej legendy. Samym corgi, z dawnych opowieści pozostał tylko ten biały ślad na grzbiecie i uparta natura. – Wróżka była bardzo przejętą historią — Ale najważniejsze jest to, że raz do roku jest taka noc, podczas której pieski te mogą latać! I ta noc właśnie nadchodzi!
– To jest to! Tak uratujemy święta! – Wykrzyknęła Pani Mikołajowa po czym natychmiast poprosiła dziewięć wróżek z dalekiej Walii o pomoc w znalezieniu najlepszych piesków do Mikołajowego zaprzęgu. Wróżki nie mogły odmówić w tak poważnej sprawie i czym prędzej wyruszyły w świat w poszukiwaniu najlepszych kandydatów.

Idą Święta!

Tymczasem wiele kilometrów dalej, w małym domku w Dużym Mieście do świąt szykował się niczego nieświadomy mały rudy piesek z krótkimi nóżkami i dużymi uszami. Nazywał się Sheldon, był troszkę uparty i czasem troszkę rozrabiał. I nie miał ogonka. To znaczy –  miał ogonek, ale bardzo malutki.
Sheldon mieszkał w domu razem ze swoimi ludźmi – małą Alą i jej rodzicami. Ala miała już trzy lata i była najlepszą przyjaciółką pieska. Razem się bawili, razem rozrabiali, razem chodzili na drzemki i na spacery.
Dzisiaj był bardzo ważny i udany dzień. Najpierw rano Sheldon i Ala pomagali tacie kupić choinkę. Po powrocie do domu wszyscy razem z mamą ją ubierali. Tata wieszał bombki na samej górze a Ala i Sheldon na samym dole. Właściwie to więcej bombek zdjęli niż powiesili, kilka schowali w sobie tylko znanym miejscu, a jedną chcieli się bawić jakby była piłką. Mama, kiedy to zobaczyła, udawała, że się złości a potem wszyscy się śmiali. Na koniec dnia upiekli jeszcze pyszne ciasteczka.
Późnym wieczorem, w małym domku w Dużym Mieście wszyscy już spali. Sheldon właśnie śnił o nowych zabawkach, psotach z Alą, a może też o największej kości na świecie. W każdym razie był to dobry i miły sen. Lecz nagle ze snu wyrwał go cichy dźwięk. Z początku myślał, że to mucha i próbował zasnąć dalej. Po chwili zaczął się jednak zastanawiać, co mucha robi nad jego głową w środku zimy i jak duża musi być, żeby trzepotać tak głośno. Powoli otworzył jedno oko, licząc, że to wystarczy, by odgonić muchę.

Mucha była większa niż Sheldon przypuszczał i zupełnie nie przypominała muchy. W zasadzie przypominała malutkiego, tyciego człowieczka, a konkretnie piękną, małą panią ze skrzydełkami. Gdy do Sheldona dotarło, co właśnie zobaczył, otworzył (acz nadal bez zbędnego pośpiechu) drugie oko i podniósł głowę ze zdziwioną miną.
– Sheldonku, wstawaj! Nie ma czasu! – Okazało się, że to mała wróżka z misją od Pani Mikołajowej. Wróżka szybko opowiedziała mu o reniferowej grypie i o tym, że potrzebne jest zastępstwo w zaprzęgu Świętego Mikołaja.
Sheldon nie mógł uwierzyć jaki zaszczyt go spotkał! Nigdy nie sądził, że jego pierwsza praca będzie polegała na zastępowaniu chorego renifera i to w zaprzęgu Świętego Mikołaja! Mimo że wszystko wydawało się tak nieprawdziwe ani chwili nie zastanawiał się, czy zgodzić się zostać pomocnikiem samego Świętego Mikołaja.

Sheldon słyszał już o wróżkach, ale jeszcze nigdy żadnej nie spotkał. Wróżka opowiedziała mu legendę o corgi, ale nadal nie wierzył, że on sam też może latać.
Dzielny piesek nie mógł się doczekać swojego pierwszego lotu. Gdy tylko upewnili się, że nikt ich nie zobaczy, wróżka wypowiedziała pradawne zaklęcie i na jego grzbiecie natychmiast pojawiło się siodło. Siodło akurat w sam raz, by pomieścić wróżkę. W chwili, gdy wróżka usiadła w siodle, Sheldon uniósł się w powietrze. Okazało się, że corgi naprawdę potrafią latać!
– Cześć Sheldonku! Ty też lecisz na biegun? – Usłyszał znajomy głos. Wychodzi na to, że nie on jeden będzie dzisiaj pracował dla Mikołaja. Tuż obok druga wróżka ćwiczyła latanie z innym psem – Kleksem. Sheldon bardzo dobrze znał Kleksa. Byli sąsiadami i najlepszymi psimi przyjaciółmi. Od szczeniaka razem się bawili i chodzili na wspólne spacery. Uwielbiali wspólne psoty i robili to przy każdej możliwej okazji.
Ponieważ praca w zaprzęgu Świętego Mikołaja to poważna sprawa Kleks i Sheldon pierwszy raz w życiu zrezygnowali z psich psot i grzecznie ćwiczyli latanie z wróżkami. Dobrze mieć przyjaciela u boku. Wtedy nawet taka trudna misja wydaje się łatwa. Latanie to bardzo fajna rzecz i już po kilku próbach szło im bardzo dobrze więc prędko ruszyli do siedziby Świętego Mikołaja..

Co to będzie?

W tym samym czasie na Biegunie Północnym reniferowa grypa trwała w najlepsze. Kto by pomyślał, że chore renifery tak strasznie marudzą! Pani Mikołajowa ledwo nadążała ze spełnianiem ich próśb.
– Pić!
– Jeść!
– Za zimno tu!
– Za gorąco mi!
– Więcej chusteczek! – Krzyczały jeden przez drugiego bez przerwy. Ciągle chciały też, żeby je głaskać, tulić i śpiewać kołysanki. Biedne renifery…
Elfy, które grypa oszczędziła, uwijały się niczym pszczółki i skończyły już układanie prezentów w saniach. Ciągle jednak nie było pewne czy będzie miał je kto pociągnąć. Wszyscy zaczynali się niepokoić, lecz niebawem wróżki zaczęły wracać z pieskami.


Wszystko zaczynało się powoli układać. Oprócz Sheldonka i Kleksa przybyło jeszcze sześć innych piesków dosłownie z całego świata. Cóż to był za zaprzęg! Pieski z ogromną ciekawością witały się ze swoimi nowymi towarzyszami. Ale, ale! Coś się nie zgadzało!
– Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem… Och nie! Brakuje jeszcze jednego pieska! Czemu nie ma ich tak długo! Gdzie jest ostatnia wróżka? – powoli zaczynała panikować Pani Mikołajowa.
Ostatnia wróżka jeszcze nie wróciła, bo miała najtrudniejsze zadanie. Musiała przekonać do misji ratowania świąt Bolka, a to nie było łatwe. W zasadzie to było nawet bardzo trudne. Bolek to był taki trochę nie do końca corgi, ale widać było, że wiele z corgi w nim jest. Bolek jako jedyny nie ucieszył się z odwiedzin wróżki. Chociaż wróżka była przekonana, że Bolek będzie świetnym kandydatem to pies nie wiedział co powiedzieć, gdy dowiedział się o co chodzi.
Bolek nie lubił świąt, więc nie był pewien, czy powinien je ratować. Wszystko zaczęło się dawno temu, kiedy Bolek był małym szczeniaczkiem. Kiedyś miał swoją rodzinę. Miał nawet swojego ukochanego człowieka, który nazywał się Jaś. Jaś miał 8 lat i bardzo chciał mieć pieska. W końcu rodzice postanowili podarować Jasiowi pod choinkę właśnie Bolka. Z tej okazji Bolek otrzymał nawet na szyję piękną, czerwoną kokardę. Jaś, kiedy go zobaczył, piszczał ze szczęścia chyba z dziesięć minut. To były najszczęśliwsze święta dla Jasia i dla Bolka też. Jaś bawił się z pieskiem bez przerwy. Obiecał, że będzie go wyprowadzał na spacery, a nawet chciał, żeby Bolek spał z nim w łóżku. Wtedy Bolek nie wiedział, że to były jedyne święta, które będzie miło wspominał.
Szybko okazało się, że Jaś chciałby się tylko bawić ze szczeniaczkiem. Nie chciało mu się sprzątać po swoim piesku i ciągle zapominał wyprowadzać Bolka na spacer. Z czasem bawił się z nim coraz rzadziej i rzadziej, a gdy na urodziny otrzymał nową konsolę, gry tak go pochłonęły, że całkowicie zapomniał o Bolku. Biedny piesek był zapomniany przez całą rodzinę, snuł się z kąta w kąt i ciągle tylko ktoś na niego krzyczał. W końcu przyszły wakacje i rodzice postanowili zabrać całą rodzinę do ciepłych krajów. Mały Bolek, mimo że nie wiedział czym są ciepłe kraje, bardzo cieszył się z wakacji. Myślał, że wreszcie wszyscy spędzą razem czas, będą z Jasiem biegać, bawić się i rozrabiać tak jak wtedy, gdy chłopiec znalazł go pod choinką. Piesek zaplanował zabawy na cały urlop, więc kiedy wreszcie wsiedli do samochodu, żeby wyruszyć w drogę, nie przestawał się cieszyć.
Bolek słyszał, jak rodzice Jasia tłumaczyli mu, że podróż na wakacje będzie długa, więc zdziwił się, gdy samochód zatrzymał się już po niecałej godzinie. Ale nic to, pewnie coś źle zrozumiał! Ucieszony wyskoczył z samochodu, gdy tylko otworzyły się drzwi i zaczął się rozglądać po okolicy. Odwrócił się, żeby zobaczyć, czy reszta już wysiadła i dopiero wtedy się zorientował, że samochodu już nie było… Stał smutny i opuszczony pod dziwnie smutną bramą. Bolka jakiś czas później znaleźli pracownicy schroniska, pod którym wyrzucono go z samochodu, a on już nigdy nie widział ani Jasia, ani jego rodziców.
Od tamtej pory wszystkie święta kojarzyły się Bolkowi z Jasiem i jego rodzicami, i smutnym rozstaniem. Teraz był już całkiem dorosłym psem, miał chyba 8 lat, ale nadal nie lubił świąt. Wróżka dobrze się spisała, bo w końcu Bolek postanowił zgodzić się, by dołączyć do zaprzęgu Świętego Mikołaja i pomóc mu w ratowaniu świąt. W ostatniej chwili, ale nie spóźnieni Bolek ze swoją wróżką zjawili się na biegunie północnym.
Dziewięć dzielnych piesków ustawiło się w czterech parach. Najważniejsze miejsce, na samym przodzie dostał Bolek jako najstarszy i najspokojniejszy. Elfy zaprzęgły je do sań Świętego Mikołaja i w niespełna pięć minut zaprzęg był gotowy do odlotu.

Pani Mikołajowa zapakowała Świętemu Mikołajowi kanapki na drogę i ucałowała po kolei wszystkie psy. Oczywiście Mikołaj też dostał buziaka. Jeszcze tylko każdy z zastępców reniferów dostał świąteczny magiczny dzwonek na szyję i mogli lecieć. Na pożegnanie wróżki, elfy i pani Mikołajowa życzyły psom i Mikołajowi powodzenia na misji.

Ratujemy święta!

– W drogę moi dzielni zastępcy! – Wykrzyknął Mikołaj i tak oto wystartował najdziwniejszy świąteczny zaprzęg w historii. – Ho! Ho! Ho!
Sanie leciały, dzwonki dzwoniły, nawet zaczął padać śnieg! Święta były uratowane! Dzielnie pieski razem z Mikołajem uwijały się całą noc rozwożąc prezenty po całym świecie. Zatrzymywali się przy każdym domu, w którym mieszkały dzieci. Sheldon nie wie jak on to robił, ale Święty Mikołaj zawsze wiedział, który prezent zostawić, w którym domu.
Właśnie odwiedzali kolejny, chyba już milionowy dom. Sheldon już dawno przestał liczyć. Chyba nawet nie umiał liczyć aż do tylu. W dzisiejszych czasach Mikołaj zazwyczaj nie wchodzi do domów przez komin. Tylko w bajkach wszystkie domy mają kominki. Tak naprawdę, Mikołaj często musi wchodzić przez okno albo przez taras. Tym razem było to okno. Święty Mikołaj, jak zawsze, zakradał się cicho pod choinkę i już chciał układać prezent, kiedy tuż za jego plecami ktoś wykrzyknął:
– Mam Cię oszuście! – Święty Mikołaj aż podskoczył z zaskoczenia. Odwrócił się i zobaczył przed sobą Karola. Karol miał dziesięć lat, ale uważał, że jest tak mądry jakby miał co najmniej dwanaście. Chłopiec myślał, że nie musi już nikogo słuchać ani być grzecznym.
A przecież to nieprawda. Wszyscy wiedzą, że żeby dostać prezent od Świętego Mikołaja trzeba być bardzo grzecznym przez cały rok. Większość dzieci o tym pamięta i nawet jeśli trochę rozrabia to zazwyczaj są na tyle grzeczne, że znajdują prezenty pod choinką. Jednak niektóre dzieci rozrabiają bardziej niż inne. I tak było z Karolkiem, który właśnie nakrzyczał na Świętego Mikołaja. Chłopiec ostatnio był bardzo nieznośny, wszystkich krytykował i uważał, że wszystko jest „O-BRZY-DLI-WE”. Co gorsza, oświadczył wszystkim, że nie wierzy w Świętego Mikołaja. A mimo to Mikołaj postanowił dać mu szanse i miał też prezent dla niego.
– Nie jestem oszustem. Jestem Świętym Mikołajem! Przyniosłem dla Ciebie prezent, chociaż byłeś w tym roku bardzo niegrzeczny! – cierpliwie tłumaczył Święty.


– Bzdura. Mikołaj nie istnieje. – odparł bardzo pewny siebie Karolek. – Gdybyś był prawdziwym Mikołajem to miałbyś też prawdziwą brodę! – Zanim Mikołaj zdążył zareagować chłopiec podbiegł do niego i z całej siły pociągnął go za brodę. Oczywiście broda była jak najbardziej prawdziwa więc Mikołaj równie prawdziwie krzyknął z bólu.
– Czemu to tak długo trwa? – Sheldon zaczął się niepokoić długą nieobecnością Mikołaja. – Może powinniśmy go poszukać? – Sheldon nie czekał nawet na odpowiedź towarzyszy tylko ruszył szukać Mikołaja. Wiedział, że powinien być cichutko, żeby nikogo nie obudzić. W końcu był środek nocy. Poszukał okna, którym wszedł Mikołaj i zakradł się jego śladem.
Nie spodziewał się tego co zastał koło choinki. Święty Mikołaj trzymał się za brodę i miał bardzo skwaszoną minę a obok niego stał naburmuszony chłopiec. Wyglądało jakby Mikołaj miał kłopoty.
– Mikołaj nie istnieje – powtarzał w kółko chłopiec. – To, że masz brodę jeszcze nic nie znaczy. To tylko broda, każdy może mieć brodę. – uparty Karolek nie dawał za wygraną. – Mikołaj nie istnieje!
– Jesteś pewien? A czy ktoś, kto nie jest Mikołajem wiedziałby że mimo, że mówisz wszystkim, że nie wierzysz w Mikołaja to czekasz na prezent? I, że marzy Ci się piękna kolejka górska? – Mikołaj próbował przekonać uparciucha, ale Karolek nie chciał go słuchać.
– Eee tam, kolejki są dla dzieci. Ja jestem już duży! – Wykrzyczał chłopiec i przewrócił worek Mikołaja tak, że część prezentów się wysypała. Ze złości Karolek rzucił też w stronę Świętego Mikołaja ciastkiem, które wykradł wcześniej z kuchni. I gdy brał oddech, żeby powtarzać kolejny raz, że Mikołaj nie istnieje, zobaczył latającego obok choinki psa. Sheldon złapał ciastko w locie i schrupał je w mgnieniu oka. Przez moment uparty Karolek nie mógł nic powiedzieć ze zdziwienia.
– Co tu się dzieje? – Wydukał po chwili – jak to możliwe? – Pytał speszony Świętego Mikołaja.
– Jestem Sheldon, zapasowy renifer, a ty właśnie rzuciłeś ciastkiem w najprawdziwszego Świętego Mikołaja – Teraz Karolek był zdziwiony potrójnie. Po pierwsze, Święty Mikołaj okazał się prawdziwy i właśnie stał w jego salonie. Po drugie, przyleciał na saniach, które ciągnął zaprzęg latających psów. I po trzecie, najdziwniejsze, jeden z tych psów właśnie lata nad jego choinką i do niego gada. I on wszystko rozumie. Kolejny raz tej nocy magia świąt dała o sobie znać. Karolek przestał się dąsać i wydawał się nawet trochę zawstydzony swoim zachowaniem.
Przeprosił Świętego Mikołaja, posprzątał rozsypane prezenty i pogłaskał Sheldonka za uchem. Na twarzy chłopca wreszcie zagościł prawdziwy świąteczny uśmiech.
– Wesołych Świąt! – Pomachał na pożegnanie do psiego zaprzęgu.
– Ho! Ho! Ho! – odpowiedział Święty Mikołaj i popędził dalej. Mieli strasznie duże opóźnienie do nadrobienia. Noc już się prawie kończyła a w worku zostało jeszcze kilka prezentów.

Sen to czy nie sen?

W domu Sheldonka Ala nie mogła zasnąć po tym jak usłyszała co jej najlepszy przyjaciel będzie robił w nocy. Czekała na swojego ukochanego pieska przy choince przez całą noc. Oczywiście w końcu usnęła, ale co chwilę budziła się, żeby sprawdzić czy Mikołaj już u niej był.
Kiedy Mikołaj dotarł wreszcie do małego domku w Dużym Mieście był już bardzo zmęczony wszystkimi przygodami. To była ciężka noc dla wszystkich. Ala akurat się przebudziła i gdy usłyszała kroki na balkonie ukryła się szybciutko.


– To mój dom Mikołaju, pójdę z Tobą! – wołał ucieszony Sheldon. – Proszę! Proszę! Proszę!
Święty Mikołaj oczywiście się zgodził po czym zakradł się z pieskiem do małego domku tak jak zakradał się chyba z milion razy dzisiaj w nocy. Jednak ze zmęczenia i pośpiechu ani Sheldon, ani Mikołaj nie zauważyli Ali schowanej za choinką.
Sięgnął do worka i szukał, i szukał i nie mógł znaleźć! To się nigdy wcześniej nie zdarzyło. Święty Mikołaj nie znalazł prezentu dla grzecznego dziecka. Elfy są bardzo dokładne więc prezent na pewno był w worku. Jak to się stało?
– Musieliśmy zgubić prezent, kiedy Karolek kopnął worek i wszystko wysypał! – powiedział Mikołaj.
– Co teraz zrobimy? – Sheldonowi było bardzo smutno na myśl o tym, że jego mała przyjaciółka mogłaby nie dostać prezentu.
– Nie mam żadnego zapasowego prezentu. Taka wpadka jeszcze nigdy się nie zdarzyła.
Dumali tak przez chwilę aż w końcu Sheldon wpadł na rozwiązanie. Zdjął z szyi swój magiczny reniferowy dzwonek i zostawił go pod choinką jako prezent dla małej Ali. Sheldon był przekonany, że prezent spodoba się dziewczynce. W końcu czy jest jakaś dwulatka, która nie lubi dzwoniących zabawek?
Dziewczynka schowana za choinką nie wierzyła własnym oczom. Widziała najprawdziwszego Świętego Mikołaja a w dodatku dostała w prezencie magiczny reniferowy dzwonek. Czy można liczyć na lepsze święta? Na pewno nie jak masz dwa lata. Ala z wrażenia nie chciała wracać do swojego łóżeczka i znowu usnęła pod choinką.
Noc już prawie się kończyła więc po zażegnaniu kolejnego kryzysu psi zaprzęg ruszył co sił w łapkach by rozdać ostatnie prezenty. Na szczęście żaden inny prezent nie zaginął i wszystkie prezenty znalazły się pod choinkami zanim dzieci na całym świecie wstały.
Dzielne, ale wymęczone pieski wróciły ze Świętym Mikołajem na Biegun Północny gdzie czekały na nich wróżki i elfy i Pani Mikołajowa. Nie było czasu na świętowanie sukcesu. Pieski musiały wrócić do swoich domów, zanim ktoś zauważy, że ich nie ma więc wróżki szybciutko zabrały je w drogę powrotną.

***
Ala, kiedy rano wstała i przetarła oczka nie wiedziała czy to wszystko było tylko snem, czy może cała ta historia działa się naprawdę. Obok niej słodko spał Sheldon, który miał na grzbiecie potargane futerko i wydawał się bardzo zmęczony… Pod choinką leżał mały, złoty dzwonek a przez chwilę nawet dziewczynce wydawało się, że nos Sheldonka jest jakby trochę czerwony…